czwartek, 30 sierpnia 2012

GRA ANIOŁA W CIENIU WIATRU


Nie bardzo wiedziałam, jak wziąć się za napisanie recenzji „Gry anioła”. Liczę więc na to, że gdy po lekturze niezliczonych recenzji wspomnianej książki wygodnie usadowię się przed klawiaturą, słowa popłyną same, wynajdując w 600-stronicowym tomiszczu to, co najistotniejsze.  Czynię więc zadość serdecznym poradom głównego bohatera  -
Natchnienie przychodzi, kiedy człowiek przyklei łokcie do biurka, tyłek do krzesła i zacznie się pocić. Wybierz jakiś temat, jakąś ideę i zacznij wyżymać mózg, aż cię rozboli. Na tym polega natchnienie.
-  i   zapraszam do czytania. ;)


David Martín to pisarz, człowiek, którego los nie szczędził. Mimo ciężkiego dzieciństwa i szybkiego wkroczenia w dorosłość ma jednak odwagę spełnić swoje marzenia, dokonując wyboru takiej, a nie innej profesji.  Znajduje w osobie jednego z magnatów ówczesnej Barcelony, Pedra Vidala, prawdziwego przyjaciela,  i dzięki niemu właśnie może stać się kimś, kim tak  dogłębnie pogardzałby jego ojciec.
Lata płyną, a przed bohaterem, który nie ukończył jeszcze dwudziestego roku życia, widmo rychłej śmierci staje się za sprawą nieustannej pracy nieprzeniknioną pewnością. Nieomal nie wychyla on nosa spoza domu z wieżyczką, miejsca spowitego aurą tajemnicy.

W tym właśnie czasie  młody literat, którego kariera  rozwija się pod fikcyjnym nazwiskiem, otrzymuje ofertę od nieznanego paryskiego wydawcy. W zamian za sto tysięcy franków, kwotę która każdemu zdanemu na  łaskę i niełaskę kapryśnego chleba pisarzy mogłaby zawrócić w głowie,  Martín ma stworzyć  książkę, dzieło swego życia. Religię

Decyzja Davida pociąga za sobą łańcuch niepożądanych zdarzeń,  które oplatają go powoli wokół sieci tajemniczego pracodawcy.  Życie pisarza odwraca się o 180 stopni. Stara się dociec prawdy,  co powoli i nieuchronnie prowadzi go do zguby…    Czy uda się zapobiec tragedii? Jak potoczą się losy pozostałych bohaterów? Tego musicie dowiedzieć się sami, sięgając po „Grę anioła”.

„Gra anioła” to  poniekąd retrospekcja poprzedzająca wydarzenia „Cienia wiatru” autorstwa Carlosa Ruiza Zafona.  Przywołuje innych bohaterów, nowe wątki, jednak widoczne są, przyjemne zresztą dla czytelników starszej części, stałe punkty odniesienia, takie jak księgarnie Sempere,  Cmentarz Zapomnianych Książek, czy niektóre postaci.
Akcja rozciąga się na płaszczyźnie XX wieku, pomiędzy 1917 a 1930 rokiem, w malowniczej Barcelonie o dwóch twarzach.

Narratorem jest natomiast  postać pierwszoplanowa: sam David Martín, co podobnie jak w „Cieniu wiatru”, zdaje się być o wiele lepszym wyborem od narratora wszechwiedzącego.  Dzięki temu pisarz wprowadza nas do swojego świata, który, jak może się potem okazać, znacznie różni się od rzeczywistego…*

„Grę anioła” nie ma co porównywać do „Cienia wiatru”, jak to nieroztropnie czynią co poniektórzy recenzenci.  Książka ta przedstawia dojrzałych bohaterów, a i fabuła bez wątpienia jest znacznie … mroczniejsza.  Zafón obdarowuje nas historiami, które ściśle splatają się, tworząc zawiłą mieszaninę kryminału, horroru i romansu. Słowa takie jak mrok, niepokój, tajemnica i inne oklepane frazesy cisną się na usta, ale w kontekście dzieła Carlosa po prostu nie sposób ich nie użyć!

„Gra anioła” ma swoje dwa oblicza, jak domyślać się można z tandetnego nieco,  według mnie  rodem z meksykańskiej telenoweli, tytułu.  Z jednej strony:  żywe, nieraz dowcipne dialogi, które aż skrzą inteligencją (na przykład te pomiędzy Martínem a jego asystentką, która pojawia się wraz z rozwojem opowieści), doskonale wykreowani bohaterowie –  na tajemniczym, elokwentnym Correlim kończąc  (mnie osobiście najbardziej urzekła postać Isabelii, uczennicy), z drugiej strony:  niepokojące, niezauważalne niemal tropy, jakimi Zafón nakierowuje nas ku faktom, cienka i zatarta granica pomiędzy fikcją a rzeczywistością, prawdą a fałszem, mroczny kilmat niemający nic wspólnego z błyskotliwymi potyczkami  słownymi na zapleczu księgarni „Sempere i synowie”. 
Oto próbka wymiany ognia:

  – A jakie są zasady obowiązujące w tym domu? – zapytała Isabella.
    Generalnie rzecz ujmując, zgodne z moim widzimisię.
    I słusznie.
    Rozumiem, że umowa stoi.
Isabella obeszła stół i objęła mnie z wdzięcznością. Mogłem poczuć przytulające się do mnie jędrne i pełne ciepła kształty jej siedemnastoletniego ciała. Delikatnie się od niej oderwałem, odsuwając ją na co najmniej metr.
   – Pierwsza zasada głosi, że ten dom to nie „ Małe kobietki” i tutaj nie wpadamy sobie raz po raz w  ramiona ani się nie mażemy z byle powodu.
  – Jak pan rozkaże.
    Oto dewiza, która będzie nam przyświecać w trakcie budowania naszej współegzystencji: jak ja rozkażę.
Isabella zaśmiała się i szybko ruszyła w stronę korytarza.

Jakkolwiek „Cień wiatru” obok  barwnych opisów  słynnej Barcelony posiadał również przejrzystą fabułę i jasne zakończenie, nie może się tym pochwalić „Gra anioła”.

Najbardziej zdumiał mnie finał książki, pozostawiający … dowolność interpretacji. Nie będę ukrywać, że bynajmniej mnie to nie zachwyciło, gdyż jestem raczej zwolenniczką  jednoznacznych i wyrazistych rozstrzygnięć.
Ponadto,  przytłoczył mnie nieco  nadmiar zdarzeń, nabierający szaleńczego tempa na ostatnich kartach. Strona za stroną, coraz to nowe zwroty akcji kłębiły się i mimo chronologicznego toku sprawiały wrażenie lekkiego zamętu. Bieg wypadków był, w moim mniemaniu, aż za wartki.

Z całą pewnością dużym plusem były, podobnie jak w poprzedniej części oplecionej wokół Cmentarza Zapomnianych Książek,  piękne, a zarazem nienużące opisy gry świateł,  labiryntu ulic, nieba obszytego obłokami – jednym słowem wszystkiego, co składało się na zarys miasta, które obojętne pozostawało na tragedie i  radości jego mieszkańców.

Niewiarygodne, ile świtów, zachodów słońca  i innych zjawisk pogodowych musiał przeżyć  Carlos Ruiz Zafón!

 Pomimo wszystkich tych zalet prozy hiszpańskiego autora, dobrego pomysłu osi, wokół której toczyć się miała akcja powieści, a mianowicie magii woluminów i innych wyrobów papierniczych, po dłuższym czasie nadchodzi myśl o pożegnaniu się na jakiś czas z  tymi stronicami  -  tęsknota za świeżością. Czar Barcelony pierwszego półwiecza porwał mnie i niewątpliwie kiedyś do niego wrócę, aby po raz kolejny zapoznać się z „Więźniem nieba” (z tą właśnie książką rozpoczęłam  swoją przygodę z Zafonem). Warto przypomnieć, że po tomy Cmentarza Zapomnianych Książek można sięgać w dowolnej kolejności, a  każdą ich lekturę przeżywać osobno i jako zamkniętą całość.

Być może mylnie, ale odnoszę wrażenie,  że twórca nieco przeciągnął rozwój fabuły  i w związku z tym bardzo jestem ciekawa Waszych zdań! Co myślicie o zakończeniu „Gry anioła”? Jak je interpretujecie? Czekam na pospolite ruszenie ;)

Na ostatek wspomnę co nieco o oprawie graficznej. Nie różni się ona wiele od „Cienia wiatru”: czcionka umożliwiająca szybkie przewracanie kartek, schematyczne rozplanowanie. Zauważyłam jednak brak zdjęć ozdabiających strony poprzedniego tomu, słynnych fotografii Francesca Catalá-Roca. Nie odczułam jakoś specjalnie tej straty, wciąż jednak uważam, że było to miłe urozmaicenie podczas lektury „Cienia wiatru” – obrazki ilustrowały przecież Barcelonę czasów naszych bohaterów.

Na odchodne dodam, że podobnie jak tysiące, jeśli nie miliony czytelników, zdecydowanie bardziej urzekła mnie pierwsza historia osnuta wokół Cmentarza Zapomnianych Książek.  To ona sprawiła, że sięgnęłam po kolejną, lecz chociaż nie rozczarowałam się, kolokwialnego „szału” nie było…  Nie wyjaśnię do końca dlaczego, gdyż wiązałoby się to z wyjawieniem Wam  faktu (*),  który uświadamiamy sobie na ostatnich nieomal kartach książki. Chętnie natomiast podzielę się spostrzeżeniami z tymi, którzy lekturę „Gry anioła” mają już za sobą.

Kończąc: uważam, że warto przeczytać  kolejną książkę Zafona, po to przynajmniej, aby odtworzyć bieg zdarzeń, które wpłynęły na losy bohaterów „Cienia wiatru”. Dlatego też nie machnę ręką na ostatniego już „Więźnia nieba”.

Moja ocena: 6/10. Zdecydowanie subiektywna.

sobota, 18 sierpnia 2012

Bear Grylls, czyli coś naprawdę ekstremalnego ;)

W końcu wzięłam się za siebie i przy mroku zapadającym za oknem zrealizowałam swoje postanowienie - napisałam moją drugą z kolei recenzję na blogu, pierwszą nieco dłuższą, i jak mam nadzieję - bardziej przydatną. Mój wybór padł na "Pokonać Everest. Opowieść o sile charakteru i woli życia". Zapraszam do czytania :)
Bear Grylls  znany jest  przede wszystkim widzom  programu survivalowego „Szkoła przetrwania” emitowanego na Discovery Channel. Książkę pt.: „The kid who climbed Everest” opublikował  w roku 2001, a w Polsce ukazała się ona dopiero w tym roku pod tytułem „Pokonać Everest. Opowieść o sile charakteru i woli życia”, który znacznie mniej przypadł mi do gustu z racji braku prostoty charakteryzującej oryginał (dosłownie: „Dzieciak, który wspiął się na Everest”).  Brytyjczyk jest także autorem serii poradników survivalowych oraz edycji „Misja: przetrwanie”,  która jak dotąd liczy sobie 4 tomy, cieszące się niesłabnącym zainteresowaniem  nawet takich mieszczuchów jak ja…

Tematem przewodnim tomu, jak można się domyślić jest wspinaczka na Mount Everest – dach świata. A któż by się do niej lepiej nadawał niż Bear Grylls?

Książkę stanowią spisane i poukładane przeżycia  podróżnika, który tłumaczy nam między innymi,  jak doszło do jego spotkania z górą. To akurat mogę, a nawet powinnam wyjawić , gdyż kogo jak kogo, ale życiorys Bear’a Grylls’a na pewno nie należy do zwyczajnych.

Edward Michael Grylls, nie skończywszy nawet  kilku pierwszych miesięcy swojego życia i, jak sam utrzymuje, w niczym nie zasłużywszy na takie miano, otrzymał  przydomek „Bear” – Niedźwiedź, nadany mu przez starszą siostrę – Larę. Nazwa przylgnęła do niego na dobre, a narzekać może tylko on sam. „Edward Grylls”? To raczej by się nie udało! 

Urodził się w 1974r., na brytyjskiej wyspie Wight. Jego ojcem jest Michael Grylls, polityk brytyjskiej Partii Konserwatywnej, a  matką Sarah Ford. Wychował się w gospodarstwie (to akurat wydaje się oczywiste, gdy Bear, pogrążony w tęsknocie za domem, przytacza perypetie swoich świń  - Hiacynty i Wioli oraz kaczek Sama i Izabeli).

Edward(!) dzięki miesiącom żmudnych ćwiczeń dostał się do 21 Regimentu Rezerwy prestiżowej jednostki brytyjskich sił specjalnych Special Air Service. Ze służby zrezygnował po wypadku spadochronowym, który miał miejsce w 1996 r. na kenijskiej pustyni, po 3 latach służby. To wydarzenie sprawiło, że spojrzał inaczej na świat. Stanął na cienkiej granicy, jaka oddziela życie od śmierci. W wyniku doznał złamania 2 kręgów i poważnego pęknięcia trzeciego. W wojskowym ośrodku rehabilitacyjnym spędził 18 miesięcy. To, jak dalece wypadek wpłynął na życie i decyzję Bear’a – pozostawiam Wam podczas lektury.

Przygodę z górami, Bear rozpoczął wcześnie: „Gdy byłem dzieckiem, znój szkolnych dni osładzała mi myśl o tym, co czekało mnie po powrocie do domu, o wspinaczce z ojcem po wapiennym klifach n wyspie Wight. Jeszcze dobrze nie zamknąłem za sobą drzwi, a już zaczynałem, namawiać go na wyprawę na urwiska” – pisze.

Kim jest Bear Grylls? Należałoby raczej napisać, kim osławiony brytyjski podróżnik, alpinista i popularyzator sztuki przetrwania nie jest. Oprócz tego - instruktorem skautowym, najmłodszym jak dotąd naczelnikiem brytyjskiej The Scout Associacion(został nim 23 lipca 2009, w wieku 35 lat),ojcem trzech synów, mężem Shary. Ale dogłębną, nieraz przemyconą między wierszami odpowiedź zawiera książka „Pokonać Everest. Opowieść o sile charakteru i woli życia”. Warto się z nią zapoznać, aby móc postawić sobie to samo pytanie, które Bear’a  Grylls’a przywiodło aż do Nepalu.

Narrację prowadzi oczywiście autor we własnej osobie.  Grylls pisze lekką prozą, barwnie opisuje otaczające go mroźne, surowe piękno, w jakim przyszło mu przebywać ponad 3 miesiące i dowcipnie relacjonuje  wydarzenia
i przygody, jakich w tym czasie doświadczył niemało.  Zdarzenia przeplatają się ze wspomnieniami, które doskonale się uzupełniają i dają pełniejszy obraz – przeżyć himalaistów, ich celów i nadziei.

Autor zaznajamia nas z warunkami życia panującymi w Himalajach, koniecznością aklimatyzacji, trudnościami, jakie na wysokości wyjściowej Bazy (5320 m n. p. m.) sprawiają najprostsze codzienne czynności.  Przedstawia ludzi gór – Szerpów o wielkim duchu, alpinistów z całego świata, których przyciąga magnetyzm Everestu. Ukazuje potęgę i bezwzględność gór – żniwo, jakie śmierć rokrocznie tam zbiera.
Czytelnik może śledzić i przeżywać wszystkie etapy  wyprawy grupy Bear’a: od morderczych treningów, poprzez przystosowanie do wysokości, kilkukrotne osiąganiu kolejnych obozów,  po atakowanie szczytu. Z ciekawością czyta się także historie towarzyszy wspinacza -  Mick’a, Neil’a i wielu innych kobiet i mężczyzn, którzy postawili przed sobą ten sam cel.  Zagłębiając się w lekturę, powoli pojmujemy, że porywanie się na najwyższy ośmiotysięcznik to rosyjska ruletka. Wszystko zależy od tej odrobiny szczęścia – góra nie jest zawsze dostępna . Niemal przez cały rok targają nią potężne wiatry, wiejące z prędkością nieraz kilkuset km/h, które uniemożliwiają wspinaczkę.

W książce Bear Grylls całkowicie się przed nami odsłania: nie ukrywa kłopotliwych, nieco przyziemnych kwestii (tak, chodzi oczywiście o załatwianie swoich potrzeb w temperaturze sięgającej kilkadziesiąt stopni poniżej zera!), a także wyjawia skąd czerpie siłę i determinacji do realizacji swoich pragnień. 

Niewątpliwie „Pokonać Everest…” to książka, której jeszcze nie było. Człowiek, który za pierwszym podejściem zdobył szczyt Ziemi, a na dodatek nie zamierza porywać się na inne ośmiotysięczniki opisuje wciągającą historię, która w dodatku wydarzyła się naprawdę!  Życie samo pisze nam scenariusz, chciałoby się powiedzieć.

Naprawdę -  wiele można się dowiedzieć i przyswoić tę wiedzę niemal nieświadomie! Co ważne, tom nie jest skierowany do fanów wspinaczki wysokogórskiej, lecz do ludzi, którzy mają odwagę mieć marzenia. Zapewniam, że mimo iż w góry wybieram się z najmilszą chęcią jedynie na narty, książkę chciałam przełknąć za jednym razem, a jedynie brak czasu sprawił, że miałam okazję delektować się nią nieco dłużej.

„Pokonać Everest…”  opublikowało wydawnictwo „Pascal”,  któremu możemy pogratulować dobrego wyboru czcionki, dzięki czemu kartki przewraca się niepostrzeżenie, a lektura sprawia przyjemność, czerpaną nie tylko z przeżywania wraz z Bear’em trudów wyprawy.

Ponadto złote myśli poniżej każdego nagłówka rozdziału skłaniają do refleksji. Mnie osobiście zastanowiła szczególnie jedna sentencja:

„Szczęście i siła idą w parze. Mając szczęście, ma się siłę, by iść dalej. Mając siłę, można czekać na szczęście.”  - Mario Puzo


Zdziwiła mnie nieco rozbieżność dat zdobycia szczytu przez Beara (22 lub 26 maj 1998 r.). Na oficjalnej stronie Anglika była podana jeszcze inna: 16 maj, lecz tę pomyłkę można wydawcy wybaczyć.

Ucieszył mnie fakt, że tom został wzbogacony o umieszczone pośrodku ilustracje przedstawiające bohaterów wyprawy, lodospad, który laikowi trudno byłoby sobie wyobrazić,  oraz umiejscowienie obozów zastygłych na zboczach Himalajów.

Nie dziwię się natomiast, że na okładce została umieszczona dobrze rozpoznawalna twarz Bear’a Grylls’a. Na pewno,  nie fatygując się zapoznaniem się z nazwiskiem autora, z zainteresowaniem sięgnęło po tę pozycję wielu ludzi.


Osobiście jestem pod wrażeniem Bear’ego Gryllsa. Nie myć się przez 3 miesiące? Takie poświęcenie dla marzenia uważam za godne podziwu, chociaż zdecydowanie patrzę na to z innej perspektywy. Załatwienie sobie sponsorów, które ekipie himalaistów zajęło około roku też nie można uznać za kilka popołudniowych, angielskich herbatek .

Dość, że 16, 22 bądź 26 maja 1998 roku Bear Grylls stał się najmłodszym brytyjskim zdobywcą Mount Everestu, góry mierzącej  8848 m n. p. m.  Później stwierdził: „Nie zdobyłem Mount Everestu. To Everest pozwolił mi wczołgać się na szczyt i pozostać na nim kilka minut”. Oto, jak góra zmienia człowieka.
Streszczając się, serdecznie polecam „Pokonać Everest…” wszystkim, nawet tym, co od małych chociaż wzniesień, delikatnie ujmując, stronią. To opowieść o życiu i o zmaganiu się z własnymi słabościami. Sama nie byłam pewna, czy książka Bear’a Gryllsa dostarczy mi pozytywnych literackich wrażeń, ale teraz mogę tylko powtórzyć, że to książka naprawdę godna ciepłego miejsca na półce.

Moja ocena: 9/10. Można powiedzieć, że jak dotąd biorę się za samą dobrą literaturę.



W 2007 roku  Bear Grylls jako pierwszy przeleciał motolotnią nad Mount Everestem.
Czy ten człowiek nie ma ograniczeń?!


niedziela, 12 sierpnia 2012

Kontakt i współpraca

W razie jakichś sugestii, porad lub po prostu dla umilenia mi wieczorów literackimi dyskusjami, zapraszam do pisania na mój adres e-mail;)
Proszę o kontakt również zainteresowane współpracą wydawnictwa lub portale, na co mam szansę liczyć chyba dopiero po rozszerzeniu mojego bloga o jakieś ... kilkadziesiąt recenzji;D

Mój adres e-mail: katiesimage@gmail.com

sobota, 11 sierpnia 2012

Na koniec tego emocjonującego, a także pracowitego dnia, gdy odzywa się już mój kręgosłup i dolne partie ciała, jako że nie przywykłam do wielogodzinnego przesiadywania przed komputerem, mam do Was pytanie. Może postępuję trochę ekstrawagancko, oczekując opinii i komentarzy już w pierwszym dniu istnienia mojego bloga, ale jedna rzecz nie daje mi spokoju - jego tytuł. A mianowicie:
 Co o nim myślicie? Macie jakieś sugestie dotyczące jego zmiany, opinie?
Czekam na komentarze. Na dzisiaj to już tyle. Życzę Wam spokojnego letniego wieczoru. Może z książką?





Wina oczywiście nie proponuję, ale obrazek mi się spodobał . Chociaż...  zawsze możecie dać upust swoim literackim fantazjom, pozwalając językowi się rozplątać;)

Cień wiatru - Carlos Ruiz Zafón, czyli wędrówka przetartym szlakiem

O "Cieniu wiatru" zrobiło się w Polsce głośno za sprawą wydawnictwa "Muza SA", które w 2011 r. wznowiło produkcję książki Carlosa Ruiza Zafona. Pozycja hiszpańskiego pisarza zrobiła za granicą furorę i doczekała się wielu pochlebnych opinii od wielkich literackiego światka.
  
Cmentarz Zapomnianych Książek , miejsce ukryte w samym sercu średniowiecznej części Barcelony.
Letnim świtem 1945 roku uliczkami starego miasta dziesięcioletni Daniel Sempere podąża za ojcem - księgarzem i antykwariuszem - ku tajemnicy, która nieodwracalnie zawładnie jego życiem, ojciec prowadzi bowiem syna tam, gdzie znajdują schronienie książki zapomniane i przeklęte. 
Zgodnie z tradycją rodzinną chłopiec musi wybrać dla siebie jedną książkę, by ocalić ją od zapomnienia. Wiedziony przeczuciem, spośród setek tysięcy tomów wybiera "Cień wiatru" nieznanego nikomu Juliana Caraxa. 
Mijają lata... Zauroczony powieścią, Daniel próbuje odnaleźć inne książki Caraxa, ale okazuje się, że niemal wszystkie zostały spalone, a komuś bardzo zależy na zniszczeniu ostatniego egzemplarza. Daniel za wszelką cenę chce odkryć sekret autora, nie podejrzewając, że rozpoczyna się największa i najbardziej niebezpieczna przygoda jego życia. Będzie ona początkiem niezwykłych historii, wielkich namiętności, przeklętych i tragicznych miłości, rozgrywających się w cudownej scenerii Barcelony.


Autor zbudował swoją opowieść na fundamentach  Barcelony lat 50., kolorowej, lecz skrywającej bolesne sekrety, gdzie historia zatacza krąg, a przeszłość nie daje o sobie zapomnieć. Niebanalna fabuła, wyraziści bohaterowie, a także piękno opisów zakamarków katalońskiej metropolii czynią to dzieło naprawdę wyjątkowym. Tej książki nie da się po prostu zamknąć, gdy zaczynają kleić się oczy, czy brzuch - wydawać niepokojące dźwięki. Każdy z nas posiada książki, do których wraca, które na jego półce mają stałe miejsce, których sam widok skłania do przemyśleń,  i dla mnie taką właśnie stał się "Cień wiatru". Nieraz uśmiechałam się za jego sprawą na ulicy, gdy zupełnie niespodziewanie nachodziły mnie pochodzące z niego humorystyczne opisy i cięte riposty. Dzięki Zafonowi ponownie pokochałam klimat panujący w pięknej Barcelony oraz zdecydowałam się tam kiedyś wrócić. Dla zachęty dodam, że propozycję tę wysunął mój Tata, którego "Cień wiatru" pochłonął bez reszty, co można uznać za ewenement!

Talent Zafona sprawia, że jego słowa trafiają do serc czytelników i głęboko w nich zapadają. 
A minusy? Czyżbym nie widziała wad w bestsellerze? Nie jestem do końca przekonana, czy bogato rozbudowane metafory można uznać za defekt.

Osobiście "Cień wiatru" zrobił na mnie mocne wrażenie. Tak mocne, że pochodzący z niego cytat umieściłam w opisie mojego bloga.  Książki są lustrem: widzisz w nich tylko to, co już masz w sobie. Ja sama, za sprawą lektury tego tomu, odkryłam w sobie naprawdę wiele i Was też zapraszam na podświadomą autorefleksję, czyli standardową "podróż w głąb siebie":D

Ten, kto nie spodziewa się mieć miliona czytelników, nie powinien zabierać się do pisania. 
Słowa Goethego wyjątkowo trafnie tłumaczą sukces Zafona na światowym rynku. Chyba wystarczająco dużo nachwaliłam się tej książki, żeby nie musieć jej polecać?:)

Kolejna książka z tej serii, "Gra anioła", już czeka w mojej biblioteczce. Słyszałam opinie, że nie dorównuje wcześniejszemu bestsellerowi Carlosa R. Z. Po przeczytaniu kolejnego tworu osławionego Hiszpana, sama podzielę się z Wami moim wrażeniami. Miłej lektury.

Moja ocena: 9/10

Na dobry początek

A więc stało się! I mimo iż wielokrotnie powtarzano mi, że zdania, a tym bardziej tekstu nie rozpoczyna się od tego stwierdzenia z nieśmiertelnym "więc" na czele, nie znajduję po prostu innych słów! Nareszcie założyłam bloga i choć, kolokwialnie mówiąc, nie ogarniam wszystkich jego możliwości, mam nadzieję, że zmieni się to z biegiem czasu. Na razie moje dzieło jest dosyć ubogie, wiem jednak, w jakim celu chciałabym je ubarwić i wykorzystać: w nadchodzących dniach i miesiącach będę się z Wami dzielić moimi literackimi przeżyciami. Zastanawiałam się jeszcze nad muzyką, która również jest moją pasją i komentowaniem płyt, ale zdecydowałam, że moją "wirtualną przygodę" rozpocznę od uwielbianych przeze mnie lektur. Wraz z rokiem szkolnym pojawią się pewnie frustracja i zdenerwowanie, które rozładuję może w wyrażaniu negatywnych opinii!:p Reasumując: wszelki mój wolny czas będę się starała wykorzystać do tworzenia recenzji. Liczę na Wasze wsparcie, bo naprawdę, dzięki mojej koleżance, bardzo zapaliłam się do tego nowego projektu. Dziękuję, i wszystkim życzę jeszcze owocnych wakacji!